Przystanek Woodstock > Byłem cudownym dzieckiem - mówi Jan Tomaszewski (wideo) (habe) Tomaszewskiego na początku powitały ogromne brawa, namiot ASP jest pełen ludzi. FACEBOOK.
17 pomysłów na zabawy na dworze z dzieckiem. Fajna zabawa z dzieckiem na dworze to m.in. zabawa w ciepło-zimno, chowanego czy berka. Przyda się też latawiec, piłka lub skakanka. Gdy pada deszcz, zabawą na dworze może być skakanie przez kałuże lub budowanie tamy. fot. Adobe Stock, Kalim.
97. Z okazji corocznego zlotu różnorodnego bydełka na dawny "Przystanek Woodstock" są już pierwsze kwiatki. Pierwszy dość humorystyczny. Naćpany nagi osobnik starł się z aparatem ucisku, czyli policjantem kierującym ruchem, drugi zmarł sobie z przepicia. No i jeden umarlaczek.
Pierwszy wyjazd z małym dzieckiem to nie jest dobra okazja do całkowitego spontanu i freestyle'u. To co było dobre dla Was - we dwójkę, może na tym etapie być zbyt dużym wyzwaniem dla dziecka. Określcie się dokąd jedziecie. Znajdźcie camping - dowiedzcie się jak jest wyposażony i zarezerwujcie miejsce.
Znajdź idealny dom na pobyt w: Woodstock. Domy z basenem do wynajęcia, domy do wynajęcia na tydzień, domy prywatne do wynajęcia i domy do wynajęcia na pobyt ze zwierzętami. Znajdź i zarezerwuj wyjątkowe domy na Airbnb.
Vay Tiền Online Chuyển Khoản Ngay. Pisałam już kiedyś, że wybieramy się z Kluskiem na Woodstock. Obiecywałam też, że napiszę jak było. Oczywiście jak to u mnie, zawsze są jakieś opóźnienia, ale w końcu udało mi się zmobilizować i oto siedzę i piszę. A co z tego wyniknie – zobaczymy. Otóż podróż pociągiem, wbrew obawom, minęła nam całkiem dobrze. Klusek nie miał kiedy się nudzić. Co i raz ktoś go zaczepiał. Tu dostał ciastko, tam ktoś go uczył grać w karty, a jeszcze innym razem ktoś puszczał mu muzykę z telefonu. Do tego wszystkiego, Kluskowi sama świadomość, że „jedziemy mociągiem po torach” zapewniała dodatkowe atrakcje. „Nie boisz się? Podczas jazdy kilka razy padało pytanie, czy nie boję się jechać z takim maluchem. I muszę przyznać, że były chwilę, że się bałam. Bałam się. Konkretnie jednej rzeczy – mianowicie pawia. Oczywiście nie w sensie dosłownym. Ale trafił się nam jakiś taki wagon, że co raz jakiś paw komuś wyleciał. No i szczerze obawiałam się, czy ktoś mi Kluska w takim pawiu nie ubabrze. Wnioski na kolejne podróże – ubranko na zmianę i duża ilość mokrych chusteczek. Kluskoodczucia Sam Woodstock też przypadł Kluskowi do gustu. Pomimo tego, że na początku najwyraźniej przytłaczała go liczba ludzi i dużo bezpieczniej czuł się na rękach, szybko odnalazł się w woodstockowych warunkach. Z resztą już pierwszego dnia bez problemu porozumiewał się z ludźmi, którzy go bezpośrednio zaczepiali. Przybijał piątki i żółwiki na lewo i prawo, za każdym razem z tym swoim szerokim uśmiechem na twarzy. Kwestia hałasu Zasadniczo hałas Kluskowi nie przeszkadzał. Oczywiście staraliśmy się zawsze ustawiać tak, żeby nie stać tam gdzie jest najgłośniej, ale np. mieszkaliśmy tuż za sceną Playa, a tam pierwszej nocy walili, stukali, testowali nagłośnienie – ja się budziłam, Klusek nie. Sen Nie do końca przemyśleliśmy sprawę wózka. Stwierdziliśmy bowiem, że poradzimy sobie bez niego. Bo Klusek dziecko już chodzące, a jak się zmęczy – to go w chustę. Wszystko pięknie, ale nie wzięliśmy pod uwagę nocnych koncertów. Klusek i owszem bez problemu zasypiał w chuście. Nawet w czasie koncertu, ale przy późniejszym wyjmowaniu z chusty zazwyczaj się budził i nie chciał dalej spać. A nie było opcji, żeby jedno z nas przez cały koncert trzymało go na plecach. Bo to jednak męczące było. A tak, jakby zasnął w wózku bylibyśmy bardziej mobilni. Można by było bez większych problemów przemieszczać się z miejsca na miejsce. Między innymi przez to (plus dodatkowo moje zmęczenie) zdecydowaliśmy się ominąć koncert HappySad. Trudno się mówi, nauka kosztuje. Pogoda Dodatkowo sprawę trochę utrudniał nam upał. Ale to już inna historia, bo jakbyśmy byli w domu – pewnie było by tak samo. Akurat tak wyszło, że na Woodstock w całym kraju zapanowały temperatury powyżej 30 stopni. Ratowaliśmy się wodą i cieniem, wszędzie tam gdzie było to możliwe, mieliśmy też dostęp do prysznica, i ostatecznie udało nam się Kluska uchronić przed wszelkimi poważniejszymi konsekwencjami. Ja natomiast spaliłam sobie linie łączącą czoło z włosami (zmiana fryzury) i przez cały Woodstock miałam wrażenia, że ktoś próbuje rozciąć mi czaszkę w tym miejscu:) Podsumowując Ostatecznie ten Woodstock zaliczyła bym do udanych. I myślę, że Klusek też tak uważa. Pierwszy raz w życiu jechał przecież pociągiem, poznał masę dziwnych ludzi, spotkał też kolegów w swoim wieku, mógł tańczyć do woli, bo ciągle grała muzyka, na warsztatach w ASP dostał książeczkę o Mamie Mu, która najwyraźniej mu się spodobała, bawił się do woli piaskiem, zbierał szyszki i kamienie i w zasadzie wszystko co udało mu się zebrać, budował wierze z puszek po piwie (jedna z jego ulubionych zabaw na Woodstocku, zaraz po grzebaniu się w piachu), jadł ryż od Krisznowców (nic poza ryżem od nich nie chciał), sympatyczna pani pomalowała mu buzię w kwiatki, na własnej skórze dowiedział się co to namiot, mógł nawet klepać obce dziewczyny po pupach (co zresztą zdarzało mu się robić), a one się z tego cieszyły. Jednym słowem – radosne wakacje. O – a tu, kilka zdjęć Poludniowa drzemka Z mamą i bez mamy – koncert Big Cyc Każde miejsce jest dobre na drzemkę Klusek już trochę podupada na duchu, ale jeszcze walczy:) Malowaniu Klusek poddawał się radośnie i z niezwykłym jak na siebie spokojem Duuuużo muzyki Zabawy w piachu Zbieranie kamyków I desek i właściwie wszystkiego co mi wpadnie w łapki Kolacja Spotkanie z Lwem Starowiczem i ważką A kuku Spotkanie integracyjne i wymiana chrupek Takie tam – z mamą Trochę zmęczony jazdą powrotną (prawie dwanaście godzin)
Czy są tutaj tacy, którzy jadą po raz pierwszy na najpiękniejszy festiwal świata ? :). Nawet ci, którzy jadą po raz kolejny mogą zapomnieć o niezbędnych rzeczach, które są nam potrzebne aby nam niczego nie zabrakło podczas trwania festiwalu :). Lista jest dosyć spora . . . Ale są to zazwyczaj drobne rzeczy więc spokojnie wszystko zmieścicie do torby :). - Plecak - Taśma biało-czerwona ostrzegawcza - cała rolka - Namiot - Śpiwór - Mocny biały sznurek - Nóż, widelec, łyżka (albo niezbędnik) - kubek - Latarka tzw. "czołówka" - Dowod osobisty - Karta do banku - Bilet w obie strony - Podusia - Koc piknikowy (taki z izolacją od spodu) - Krem jakiś przeciwsłoneczny - Malarska folia na niepewny namiot - Materac dmuchany i/lub karimata - Śpiwór - worki na śmieci - srajtaśma - coś przeciw komarom - Telefon - Ręcznik duży i mały - Mydło - Pasta i szczotka do zębów - Szampon - Deodorant - Ciuchy (bluza ciepła, długie spodnie, 2 pary krótkich z 5 t-shirtów, parę par skarpet i gaci), kostium kąpielowy - crogsy, albo jakieś inne klapki, japonki - mokre chusteczki dla niemowląt - Chusta arafatka, albo coś podobnego - kapelusz, czapka albo coś podobnego - okulary przeciwsłoneczne - igła i nitka - plastry - jakieś prochy przeciwbólowe - kasa - saszetka na dokumenty - ew. maseczka przeciwpyłowa - trampki - coś przeciwdeszczowego - sól fizjologiczna do przemywania oczu - pumeks (jak chcesz domyć nogi) - szczoteczka do paznokci (jak chcesz domyć ręce) - pilink - penseta - parasolka(dobra na słońce i deszcz) - dwie-trzy torebki strunowe żeby nie zamokły najważniejsze rzeczy w razie czegoA dla bardziej wygodnych : - krzesełka/leżaczki - elektryczna pompka do materaca - składana miska/wiadro - basenik dla dzieci - dodatkowa bateria do telefonu - naładowana! - ładowarka Dodatkowo dla budujących wioskę: - gwoździe - młotek - siekierka - saperka
Wojciech Wanat, 10 Lipiec 16 Wyślij Drukuj Moje dziecko chce jechać na Przystanek Woodstock, co powinnam zrobić? - Bardzo często w połowie lipca słyszę takie pytania. Ciekawe, że często powtarza się właśnie Woodstock a inne duże albo i niewielkie festiwale muzyczne już nie. Czego boją się rodzice w momencie wyjazdu dziecka na taką imprezę? Taką, to znaczy dużą, otwartą, promującą wprost wolność. Po pierwsze kontaktu z narkotykami a dalej jest seks, przemoc rówieśnicza. Po części to kwestia obrazu kreowanego przez nieprzyjazne Woodstockowi media, po części także brak wiary w to, że dziecko może być odpowiedzialne za swoje czyny, zachowania. Co warte zauważenia bardzo często powielane są dwa schematy myślenia: w przypadku małego dziecka boimy się raczej tego, że ktoś je może skrzywdzić, w przypadku nastoletniego, że może ono jakoś narozrabiać. Często okazuje się, że albo nie doceniamy młodszych, albo przeceniamy starszych. Czy istnieją bezpieczne, wolne od narkotyków, seksu, przemocy miejsca? Przede wszystkim zacznijmy od pytania czy można uniknąć w życiu przebywania w miejscach, w których brane są narkotyki, zdarzają się zachowania przemocowe? Nie, choćby dlatego, że jedno i drugie zdarza się we wszystkich właściwie szkołach. A więc jeśli nie ma bezpiecznych miejsc może zwyczajnie trzeba przygotować młodego człowieka do trudnych sytuacji? Czemu Woodstock nie jest taki zły? Przede wszystkim dlatego, że każdy jadący tam człowiek ma pełną świadomość – będą tam między innymi ludzie, na przykład, biorący narkotyki. I nie jest ani zaskoczony, ani bezradny w sytuacji, kiedy ktoś podejdzie do niego z fają i zapyta – Zajarasz? Także rodzic ma świadomość, że warto chwilę czasu pogadać z dzieckiem na temat tego, co warto, czego nie warto i jak bronić swoich racji, kiedy rzeczywiście nie ma się ochoty na zapalenie, czy szybki seks. A to, że nie ma bezpiecznych miejsc, potwierdza, ze pierwsze kontakty z alkoholem czy narkotykami zdarzają się także podczas obozów, na przykład sportowych. I tu pojawia się pytanie, które warto zadać organizatorowi – jak zareagujecie Państwo w sytuacji, kiedy podczas wyjazdu okaże się, że ktoś wziął ze sobą marihuanę? To ważne pytanie, bo jeśli ktoś nie jest przygotowany na taką niespodziankę będzie wobec niej bezradny. Jest przecież jasne, że jeśli na obozie pojawi się alkohol czy narkotyki to za sprawą uczestników, a nie kadry a uczestnicy najczęściej w ten czy inny sposób kontestują obowiązujące zasady. * * * O autorze: Wojciech Wanatterapeuta uzależnień, z wykształcenia także chemik, autor i realizator programów profilaktycznych. W przeszłości zaangażowany konsument substancji psychoaktywnych, nauczyciel chemii w Szkolnym Ośrodku Socjoterapii nr 1 SOS oraz LOS nr 17 w Warszawie. Autor wydanych nakładem wydawnictwa Iskry książek Odlot donikąd. Narkotyki narkomania i Rok w MONARze, współautor W pogoni w ucieczce. Aktualnie szczęśliwy człowiek, realizujący się jako ojciec Wisławy i Wita, pedagog ulicy i biegacz. Swoim życiem pokazuje, że ktoś, kto jest szczęśliwy nie potrzebuje używek. Podziel się Aktualnie brak komentarzy. Bądź pierwszy, wyraź swoją opinię
Kodowanie przedszkolaków - czy dziecko może zostać programistą? „Programowanie komputerowe? Kodowanie? To nic dla dzieci” – pomyślisz. Nieprawda! Kodowania można się uczyć już w przedszkolu. I daje ono dużo więcej niż po prostu lepszą wiedzę z obsługi komputera... @page { margin: 2cm } p { margin-bottom: line-height: 120% } a:link { so-language: zxx } Siedzenie przed komputerem - jeśli chodzi o dzieci - nie kojarzy się nam, dorosłym, za dobrze. No bo wiadomo, najważniejszy jest ruch i świeże powietrze, no, i jeszcze fajne książki. Ale komputer ? Złodziej czasu! Po czym sami czasem z różnych, nie zawsze czystych pobudek, dajemy maluchowi tablet do ręki. Od niedawna jednak jest on narzędziem, które może nie tylko zająć dziecku w bardziej lub mniej pożyteczny sposób czas – to sposób na sukces i ciekawy zawód w przyszłości! Wszystko za sprawą zajęć z programowania dostosowanych do poziomu i wieku dzieci. Można je organizować już czterolatkom! Po co dziecku nauka programowania? Niektórzy kręcą nosem na zajęcia z programowania maluchów. Że za 20 lat świat będzie zupełnie inny i inne będą potrzeby rynku pracy. Że przecież także to oprogramowanie , które go się dzieciaki uczą, będzie przestarzałe. To prawda. Jednak w nauce kodowania nie sam program jest najważniejszy. Programowanie uczy wielu innych, bardzo uniwersalnych rzeczy, takich jak: rozwijanie kompetencji miękkich u dzieci, nauka logicznego myślenia , zachęcenie przedszkolaków do współpracy w grupie, kształtowanie u dzieci dobrych nawyków cyfrowych oraz upowszechnianie wiedzy na temat bezpiecznego korzystania z nowoczesnych technologii. rozwijanie umiejętności matematycznych nauka stosowania zasad i schematów rozwijanie umiejętności kreatywnego myślenia Z tego założenia wyszli też organizatorzy akcji Mistrzowie Kodowania Junior, skierowanego właśnie do przedszkolaków. - W programie »Mistrzowie Kodowania Junior« pokazujemy, jak umiejętnie łączyć zabawę z nauką. Świat dzieci rządzi się...
Mit Woodstock, jak każdy inny, ma w sobie nieco prawdy, ale też zawartość prawdy w micie zmniejsza się wraz z upływem czasu. Spróbujmy odwrócić proporcje i przyjrzeć się festiwalowi Woodstock, zanim został mitem. – Trzydzieści sekund. Cisza. – Kontakt. – Wyłączam. – Ręczne sterowanie silnika hamującego wyłączone. Uzbrojenie silnika wyłączone. Kod 413. Przerwa. Cisza. Więcej ciszy. – Houston, tu Baza Spokoju… Orzeł wylądował […] – Odbiór, Baza Spokoju, potwierdzamy z Ziemi. Paru facetów prawie tu zsiniało. Znowu oddychamy. Dziękujemy”. [Cytat z transmisji z lądowania na Księżycu pochodzi z książki „Księżycowy pył” Andrew Smitha]. Chociaż transmisję oglądał cały świat, my skupmy się na kilkunastu widzach zebranych w pokoju telewizyjnym niewielkiego pensjonatu w sennym miasteczku Bethel, położonym 170 km od Nowego Jorku. Właściciel El Monaco wybudował pensjonat dla gości niszowego festiwalu teatralnego, który sam organizował, ale że trwał on tylko kilka dni, przez resztę roku po 80 pokojach hotelowych hulał wiatr. Zadłużony po uszy Elliot Tiber musiał więc podskoczyć z radości, gdy kilka dni przed lądowaniem człowieka na Księżycu grupa wyglądających na hipisów nowojorczyków wynajęła cały pensjonat na ponad dwa miesiące i przeniosła do niego swoje biuro. Mieli mnóstwo roboty, krótki termin i ambitny cel – za zaledwie miesiąc w Bethel miało się odbyć wydarzenie równie pamiętne, co misja Apollo 11. Tak, chodzi o festiwal Woodstock. Manson i Hell Angels Organizatorzy Woodstock na samym początku chcieli nazwać festiwal Aquarian Exposition, od nadchodzącej Ery Wodnika, która miała przynieść światu „więcej wyrozumiałości, współczucia i zaufania” [tak twierdził jeden z głównych organizatorów festiwalu Michael Lang. Wszystkie wypowiedzi przytoczone poniżej pochodzą z jego książki „The Road to Woodstock” – przyp. ale 1969 rok wcale nie zapowiadał spokojniejszej przyszłości. Kilka dni przed Woodstock sekta Charliego Mansona zamordowała Sharon Tate i jej gości oraz małżeństwo LaBianca, pod koniec roku podczas darmowego koncertu na torze wyścigowym w Altamont czarny chłopak został zadźgany przez członka motocyklowego gangu Hells Angels. W tym samym roku Jasir Arafat stanął na czele Organizacji Wyzwolenia Palestyny, wojsko brytyjskie wkroczyło do Irlandii Północnej, przy granicy chińsko-sowieckiej co jakiś czas wybuchały groźnie wyglądające incydenty, w Wietnamie siły Północy przeprowadzały drugą operację. Ale to wszystko wydarzyło się w innej czasoprzestrzeni niż Woodstock, gdzie między 15 a 18 sierpnia 1969 r. niemal pół miliona hipisów (co do liczebności nie ma jednak zgody, szacunki wahają się między 150 a 450 tys. osób) słuchało głośnego rocka, zarzucało kwasy i inne narkotyki i błogo pląsało w błocku, a wszystko po to, by stworzyć utopię – świat wolny od kapitalistycznych pragnień, wojny, nudnych obyczajów starych pryków. Tak w każdym razie brzmi mit Woodstock. Jego najbardziej elokwentny rzecznik Abbie Hoffman, radykał o bujnej czuprynie i organizator wielu ekstrawaganckich akcji, proklamował nawet powstanie „narodu Woodstock”. Opisał go w książce o tym samym tytule, wydanej wkrótce po zakończeniu festiwalu. W trakcie absurdalnego procesu siódemki z Chicago (aktywistów oskarżonych o wywołanie zamieszek w trakcie konwencji Partii Demokratycznej w tym mieście) Hoffman stwierdził, że czuje się obywatelem tej nacji i opisał ją następująco: „Naród Woodstock przedkłada współpracę nad konkurencję i hołduje idei, że ludzkość powinna mieć lepszy środek wymiany niż pieniądz albo własność”. Festiwal w ogóle miał szczęście do górnolotnych hołdów. Carlos Santana twierdził: „Gdy upadał mur berliński, Woodstock tam był. Gdy uwolniono Mandelę, Woodstock tam był. Gdy świętowaliśmy rok 2000, Woodstock tam był. Woodstock nadal trwa”. Swoją drogą, jest w tym trochę prawdy, bo gdy upadał mur berliński, Michael Lang – jeden z organizatorów festiwalu – był akurat w niemieckiej stolicy. Lang pracował jako menedżer Joe Cockera (który występował na Woodstock), a trasa rzuciła ich właśnie do Berlina. Błyskawicznie zgadali się z burmistrzem, dzięki czemu 11 listopada 1989 r. Cocker (oraz kilku innych artystów z obu stron żelaznej kurtyny) mógł zagrać koncert na ruinach muru. Przychodzą hipisi Wbrew temu, co twierdził Abbie Hoffman, Woodstock nie został pomyślany jako antykapitalistyczne święto. Organizatorzy festiwalu zresztą wcale nie byli radykałami, a dwóch z nich nie miało nawet większych powiązań z hipisowską kontrkulturą. Najstarszy z czwórki, ale i tak zaledwie 26-letni John Roberts widział tylko jeden rockowy koncert w życiu. Braki w kapitale kulturowym nadrabiał jednak grubym portfelem, bo dysponował kilkoma milionami dolarów odłożonymi na funduszu powierniczym – jego rodzina prowadziła sieć aptek i fabrykę pasty do zębów. Roberts poznał swojego najlepszego kumpla Joela Rosenmana – prawnika po Yale i gitarzystę łapiącego fuchy po hotelach, oczywiście czysto hobbystycznie, bo nie grał dla pieniędzy – na polu golfowym. Nic dziwnego, w końcu obaj należeli co najmniej do klasy wyższej średniej, ojciec Rosenmana prowadził renomowaną praktykę ortodontyczną. Chcieli zostać producentami telewizyjnymi, wpadli nawet na pomysł nakręcenia serialu o dwóch młodych przedsiębiorcach, którzy co odcinek pakują się w szalone projekty biznesowe. Dwaj kumple – prawdziwi – szukali scenariuszy wśród dziwaków i marzycieli, opublikowali nawet ogłoszenie w „New York Timesie” i „Wall Street Journal”: „Dwóch młodych inwestorów z nieograniczonym kapitałem szuka interesujących i wiarygodnych propozycji”. Dostali tysiące odpowiedzi, ktoś chciał produkować biodegradowalne piłki do golfa, ktoś inny miał pomysł na wykorzystanie źródeł energii z ósmego wymiaru, ale niektóre z nadesłanych pomysłów miały sens, więc Roberts i Rosenman porzucili marzenia o karierze medialnej i sami stali się bohaterami wymyślonego serialu. Odcinek, w którym do ich biura przyszło dwóch młodych hipisów, mógłby być jednym z zabawniejszych, ale wydarzył się naprawdę. Artie Kornfeld i Michael Lang mieli pomysł na rockowy festiwal w okolicach miejscowości Woodstock, kurortu popularnego wśród nowojorskiej bohemy – mieszkał tam sam Bob Dylan i jego zespół The Band. Mieli też odpowiednie dojścia i know-how. Kornfeld był wicedyrektorem Capitol Records, kompozytorem i producentem. Nosił ekstrawaganckie marynarki o szerokich klapach, a w biurze palił haszysz. Lang najczęściej chodził boso, ale miał doświadczenie w organizowaniu sporych spędów, w tym największego jak dotąd festiwalu rockowego na jakieś 40 tys. widzów. Roberts i Rosenman dobili z nimi targu w lutym 1969 r., festiwal miał się odbyć już pół roku później. Kto się boi festiwalu Tak skomplikowane przedsięwzięcie wymagało poważnych kalkulacji, zdolności organizacyjnych i przebiegłości. Czwórka wspólników wykazała się tą ostatnią nieraz, np. w trakcie negocjowania z radą miejską w Bethel. Ponieważ wcześniej inne miasto odrzuciło ich wniosek, teraz nie mogli pozwolić sobie na błąd, tym bardziej że do festiwalu został niecały miesiąc (jak pamiętamy, nowe miejsce znaleźli w połowie lipca). Lang podczas spotkania w ratuszu stwierdził nawet, że organizatorzy imprezy spodziewają się nie więcej niż 50 tysięcy uczestników, choć już wtedy sprzedali ponad 180 tysięcy biletów. Ratusz wyraził zgodę, choć ku niezadowoleniu ponad 800 mieszkańców miasteczka. Zaczęli oni zbierać podpisy przeciwko festiwalowi, a gdy petycja nie przyniosła skutku, wydzwaniali do pensjonatu El Monaco i wygrażali biednemu Tiberowi, który sprowadził hipisowską plagę do Bethel. Ekipa Woodstock równie przebiegle negocjowała z artystami, choć dzięki pieniądzom Robertsa mogli też po prostu oferować zespołom stawki jak nigdzie indziej. I tak psychodeliczny The Jefferson Airplane otrzymał honorarium w wysokości 12 tys. dol., choć zwykle za koncert brał połowę mniej. Creedence Clearwater Revival zainkasowali 11,5 tys. dol., a Jimi Hendrix 32 tysiące. I chociaż agent Hendrixa zażądał na początku aż 150 tys. dol., to Lang wspominał, że najtrudniej negocjowało się z The Who, którzy w maju wydali przełomową rock operę „Tommy”. Wokalista zespołu, buńczuczny i wybuchowy Brytyjczyk Pete Townshend, za nic nie chciał wracać do Stanów po wyczerpującej trasie promocyjnej. Nie interesowali go kasa ani nowi fani, miał już dość. Promotorom z Woodstock udało się go jednak złamać po sesji całonocnych rozmów, w końcu o ósmej rano nieprzytomny Townshend zgodził się wystąpić: „Po prostu dajcie mi już pójść do łóżka!”. Historie o kosmicznych stawkach i wielkich pieniądzach stojących za festiwalem docierały do nowojorskich radykałów, traktujących organizatorów Woodstock jako intruzów, którzy wpadli pożywić się na nie swoim terytorium. W pewnej lewicującej stacji radiowej dziennikarz pomstował przeciwko komercjalizacji kontrkultury: „Wieść gminna niesie, że ten festiwal to zdzierstwo. Promotorzy mają ludzi gdzieś, po prostu chcą zarobić kilka dolców. Muzyka jest dla ludzi. Powinna być za darmo!”. Zawadiaccy anarchiści z Up Against the Wall Motherfucker wydrukowali ulotki, w których wzywali do spuszczenia łomotu funkcjonariuszom nowojorskiej policji zatrudnionym przy ochronie festiwalu. Abbie Hoffman natomiast zagroził, że jeśli Roberts nie wysupła 20 tys. dol. dla kilku radykalnych organizacji z Lower East Side, oni rozwalą festiwal. Ostatecznie stanęło na 10 tys. dol. i wpuszczeniu radykałów na teren. Ci założyli alternatywne miasteczko, drukowali codzienną gazetę, agitowali na rzecz praw obywatelskich, jednak ich głos przepadł w ogólnym hałasie. Pewien aktywista wspominał po latach: „Nasza scena była tak daleko od głównej, że nikt do nas nie przychodził. Deszcz zalał ulotki i gazety, zresztą i tak nikt ich nie brał…”. A najbardziej „antykapitalistyczny” gest organizatorów Woodstock, czyli ogłoszenie, że festiwal jest darmowy, wynikł z czystego przypadku. Po prostu nie zdążyli postawić bramek na czas… Hipokryci na scenie Obojętność Woodstock na radykalną politykę najlepiej ilustruje wtargnięcie Abbiego Hoffmana na scenę podczas koncertu The Who. Zażywszy wcześniej kilka kwasów, Hoffman przejął mikrofon Townshenda, gdy ten grzebał przy wzmacniaczu, i zaczął opieprzać wszystkich dookoła za to, że dobrze się bawią, podczas gdy John Sinclair siedzi w więzieniu. Sinclair – menedżer protopunkowego zespołu MC5 i założyciel Białych Panter – faktycznie siedział za nic, wyrok 10 lat otrzymał za posiadanie dwóch jointów, ale Townshend niezbyt się przejął nieskładnymi apelami i zdzielił radykała gitarą po łbie. Wcześniej Townshenda wkurzył reżyser słynnego filmu dokumentalnego o Woodstock, który filmował Townshenda z niewielkiego dystansu – tak krótkiego, że niespodziewający się niczego Michael Wadleigh zainkasował kopniaka prosto w klatkę piersiową. „Następna osoba, która wlezie mi na scenę, zginie!” – zaryczał wokalista The Who, zresztą ku aprobacie dziesiątek tysięcy widzów uradowanych dziwacznym widowiskiem. Co ciekawe, po koncercie Townshend przyznał rację Hoffmanowi: „Jeśli chodzi o politykę, Abbie miał rację. Woodstock stworzyli hipokryci, którzy twierdzili, że robią kosmiczną rewolucję, a tak naprawdę to weszli na pole, połamali jakieś ogrodzenia i żarli kiepskie kwasy […]. W tym samym czasie John Sinclair gnił w więzieniu za zmyślone przestępstwo”. Co więc jednoczyło gości festiwalu, jeśli nie utopia polityczna? Na pewno muzyka, bo na Woodstock nie zabrakło pamiętnych występów. Cały festiwal np. literował za Country Joe McDonaldem: – Dajcie mi „F”, dajcie mi „U”. I tak aż do „K”. Był to alternatywny wariant Fish Cheer, wprowadzenia do satyrycznego antywojennego songu, którego refren brzmiał: „Nie warto pytać, czemu tak – jupi! Będziemy gryźć piach”. Niezapomniany występ dali soulowi Sly and the Family Stone, a Joe Cocker śpiewał „With a Little Help from My Friends” z piorunami w tle. Gdy burza ustała, nad widownią przeleciał samolot, który zrzucił tysiące kwiatów. Naturalnie zdarzały się też fatalne koncerty, The Grateful Dead zagrali bodajże najgorszy w karierze, choć usprawiedliwiali się warunkami – woda zalała scenę i dosięgła nawet wzmacniaczy, więc za każdym razem, gdy dotykali strun, z gitar sypały się iskry. Muzyka to jednak nie wszystko. Hal Espen w 30-lecie Woodstock zauważył, że tymczasowy „naród Woodstock” powstał wyłącznie z powodu katastrofalnych warunków i nieogarnięcia organizatorów. Faktycznie, każdy, kto przetrwał Woodstock, mógł sobie pogratulować wytrwałości i odporności. Już samo dostanie się na festiwal, zakrawało na cud, bo ruch drogowy w najbliższym otoczeniu Bethel stanął w monumentalnym korku. Dziennikarz „Rolling Stone’a” Greil Marcus stwierdził, że tak musiało wyglądać wycofywanie się Napoleona spod Moskwy. Sytuacja na samym festiwalu nie prezentowała się dużo lepiej. Sobotnim rankiem wykończony po nocy Abbie Hoffman ubrał się w płócienną pelerynę i ruszył na obchód, wyobrażając sobie przy tym, że jest jak generał George Patton, który przeprowadza inspekcję wojsk po lądowaniu w Normandii i próbuje oszacować straty. „Główna scena i okolice wyglądały jak po powodzi błotnej. Ludzie w zawalonych namiotach, jakieś poprzewracane motocykle, wszędzie puszki, butelki i śmieci – więcej śmieci niż na Lower East Side podczas całego strajku śmieciarzy!”. Poza tym naród Woodstock zmagał się z okropnym smrodem. Przenośne toalety, błoto zmieszane z krowim nawozem, niemyte ciała – zgniłe wonie odciskały trwałe piętno na ubraniach, jedna z uczestniczek festiwalu wspominała, że po powrocie do domu mama wrzuciła jej sukienkę do pieca, bo ubranie nijak nie dało się doprać. Brakowało jedzenia, bo dostawca cateringu niedomagał organizacyjnie. Oblegane budki serwowały zimne hot dogi po zawyżonych cenach, w dodatku jedzenia było po prostu za mało, bo nieszczęsna firma zamówiła zapasy wystarczające zaledwie dla 200 tysięcy osób. Nie brakowało za to narkotyków, na psychodelicznym bazarku sprzedawano bibułki, fajki i lufki, a spod lady: kwasy, meskalinę, pejotl, grzyby i haszysz. Choć ze sceny ostrzegano przed „brązowym kwasem”, raczej nie bawiono się bezpiecznie, bo do namiotów medycznych najczęściej trafiały ofiary złego tripu. Trzeba też było uważać, co się pije. W namiocie artystów ktoś ze świty Jefferson Airplane doprawił poncz kwasem, a medycy pili wodę wyłącznie ze świeżo odkorkowanych butelek, by uniknąć przypadkowego odlotu. Nie udało się to ponoć pilotowi śmigłowca z Gwardii Narodowej, który w transie podziwiał morze ludzkości przez kilka dobrych minut. Ekstremalne warunki nie zabiły atmosfery festiwalu, wręcz przeciwnie, zrodziły solidarność. Nawet mieszkańcy okolicznych miasteczek, którzy wcześniej sprzeciwiali się mu, teraz dostarczali kanapki, stawiali polowe garkuchnie, pozwalali młodym hipisom na obozowanie na swoich podwórkach. Helikoptery Gwardii Narodowej dowoziły jedzenie i wodę, a komuna Hog Farm dostarczyła najbardziej spektakularne śniadanie do łóżka w historii – nakarmiła owsianką jakieś 400 tys. osób. Zachował się nawet przepis na to wiekopomne danie: „Ugotować płatki owsiane na papkę. Dodać orzeszki ziemne do smaku i gotować dalej do konsystencji gulaszu. Do tego stir-fry albo warzywa. Nałożyć chochlą na papierowe talerzyki”. Do tego wszyscy byli dla siebie po prostu mili. John Lennon podsumowywał następująco: „Na Woodstock zgromadziła się największa masa ludzi w celu innym niż wojna. Nikt nie miał tak wielkiej armii i nikogo nie zabił albo nie urządził krwawych scen jak jacyś Rzymianie. Nawet nasze koncerty były bardziej brutalne niż Woodstock”. Z czego zrodził się mit Woodstock? Z ciepłych wspomnień pokolenia powojennego wyżu demograficznego, z pofestiwalowych płyt i dokumentu Wadleigha, nagrodzonego później Oscarem. Przede wszystkim jednak z optymizmu, który pozwolił Ameryce zapomnieć na kilka dni o rzeczywistości zimnej wojny. Najlepiej ujął to pewien mężczyzna, któremu przypadło niezbyt przyjemne zajęcie czyszczenia festiwalowych toalet. Zapytany przez Wadleigha, jak się czuje, odpowiedział z uśmiechem: „Cieszę się, że mogę to robić dla tych dzieciaków. Mój syn tu jest. A drugi w Wietnamie”. JAKUB BOŻEK redaktor inicjujący w Wydawnictwie Czarne, publicysta, tłumacz „Rewolucji rosyjskiej” Sheili Fitzpatrick.
na woodstock z dzieckiem